Dość często spotykamy się z organizacjami, od których słyszymy „my już mamy agile”. I jak to zwykle bywa, czasami jest to dobry znak, a czasami idą za tym mrożące krew w żyłach historie. A Wy, czy już macie agile?
„Agile? To tak się nazywa to co robimy?”
Zdarzają się sytuacje, w których ktoś pracuje zwinnie nawet o tym nie wiedząc. Tak samo jak w latach 1995-2001 nikt nie wiedział, że Scrum jest agile, bo tego ostatniego pojęcia po prostu nie było. Często powtarzamy, że cała ta zwinność to po prostu ładnie opakowany zdrowy rozsądek. Nikt by nie kupił zestawu dobrych praktyk bez marketingowej nazwy. I już zupełnie pomijam fakt, że w ogóle trudno coś sprzedawać bez nazwy…
Ale to przecież nie jest tak, że agile to zestaw tajemnych technik dostępnych tylko wybranym. To, co ustalili między sobą panowie w „górskiej chacie” ośrodka wypoczynkowego Snowbird, to były ich doświadczenia z praktyki. Na te same pomysły wpadali ludzie w innych częściach świata. Ba, niektórzy na pewno „odkrywają agile” idziś.
Kiedyś opowiemy o tym, jak pracując na zwinnym projekcie zupełnie przypadkiem wykształciliśmy elementy SAFe’a, LeSSa i nieszczęsnego „modelu Spotify”. Kierując się zdrowym rozsądkiem, rozwiązywaliśmy nasze bieżące problemy i w rezultacie powstały pewne dobrze znane konstrukcje. Teraz pewnie od razu sięgnęlibyśmy po sprawdzone dobre praktyki. Wtedy, metodą prób i błędów, doszliśmy do nich sami.
Nasz pomysł na skalowanie Scrum to nie było dokładnie to samo, co można znaleźć w gotowych rozwiązaniach rynkowych. Na tej samej zasadzie „nasz własny agile” to nie to samo co podejście opisane w Agile Manifesto. Ale najważniejszy jest tu rezultat. Jeśli w ten sposób działamy skutecznie i tworzymy wartościowe oprogramowanie przy dynamicznie zmieniających się warunkach i wymaganiach, to prawdopodobnie jesteśmy zwinni.
I już mniejsza o konkretną odmianę tego agile’a. Nie bądźmy purystami i nie sprowadzajmy wszystkich do jednego mianownika. Liczy się efekt.
„Agile? Wzięliśmy to, co nam pasowało.”
O wiele częściej spotkamy się z sytuacją, w której nasi rozmówcy jedynie słyszeli o agile’u i konkretnych metodykach. Bez pełnego zrozumienia zasad, nie będziemy świadomi tego, jak osiągnąć obiecywane korzyści. Jeżeli ktoś nie ma ochoty zagłębiać się w szczegóły podejścia zwinnego, to nie powinien też liczyć na jakiekolwiek rezultaty.
Niestety, bardzo wiele osób traktuje zwinność jak bufet, z którego wybierają to, co im jest w danej chwili przydatne. Pół biedy, jeśli mówimy tutaj o technikach i narzędziach. Natomiast absolutnie nie powinniśmy w ten sposób traktować całych metodyk. One działają tylko i wyłącznie jako całość!
Po pierwsze, jest to klasyczna pułapka Broken Window Theory. Jedno wybite okno pociąga za sobą szybką degradację całego budynku. A jedno odstępstwo spowoduje, że całe nasze podejście trafi do kosza. Widzieliśmy to wielokrotnie.
Po drugie, ograniczony agile nie działa. Niezależnie od tego, gdzie postawimy granicę, tam zaczną dziać się złe rzeczy. Na styku „zwinnego” i „klasycznego” zawsze będzie coś nie tak. Żeby tego uniknąć musimy zmienić całą organizację i sposób myślenia.
Niestety, popularność tekstów w rodzaju „5 powodów, dla których Scrum nie zadziała w Twojej firmie” sugeruje, że jeszcze długie lata będziemy mieć o czym pisać.
„Agile? Mamy, bo dowozimy.”
Najczęstszy (i najgłośniejszy) zgrzyt zębów powoduje jednak mylne zrozumienie istoty tej całej zwinności.
„Jesteśmy zwinni, bo wymagania ciągle się zmieniają, a my i tak dostarczamy produkt na rynek. No i nie mamy żadnej dokumentacji.”
Trudno się jednak temu dziwić i zamiast załamywać ręce, lepiej tłumaczyć, wyjaśniać i edukować. Niby skąd ta wiedza ma zagościć wśród ludzi, którzy nigdy nie przeszli zaznajomienia ze zwinnością? Zresztą, zupełnie nieprzypadkowo nasze najstarsze teksty dotykały takich tematów jak „Czy jest coś takiego jak Metodyka Agile?” oraz „Agile Mindset„. Możecie tam znaleźć absolutne fundamenty podejścia zwinnego. A jeżeli chcecie znaleźć z kimś wspólny język – warto podesłać mu te linki i uspójnić słownictwo.
Jeżeli agile to dla nas „takie podejście, gdzie realizuje się wszystkie żądania klienta i nie ma dokumentacji”, to nic dziwnego, że będziemy mieli o nim złe zdanie. Zbyt wiele osób rysuje karykaturę zwinności, tylko po to, aby ją odrzucić. Inni z wygody uznają, że to co się u nich dzieje, to właśnie jest ten słynny agile. I już, nic nie trzeba robić, przecież „mamy to”.
Pamiętajcie więc, żeby dyskutując o podejściu zwinnym dobrze dopytać, co wasz rozmówca rozumie przez „agile”. Możecie być zdziwieni, gdy właśnie to okaże się źródłem wszystkich problemów i nieporozumień.
Cel nie uświęca środków
Niezależnie od tego czy komuś agile wyszedł przypadkiem, czy ktoś zupełnie świadomie decyduje się na transformację agile, warto pamiętać o powodzie, dla którego robimy to wszystko. Liczą się przecież efekty naszej pracy. Celem samym w sobie nigdy nie jest bycie „bardziej agile”, ani nawet nie „robienie wszystkiego szybciej i taniej”.
O dobrych i złych powodach mówiliśmy już przy okazji rozważań filozoficznych pod tytułem „Cel zwinności„. „Satysfakcja klienta osiągana przez wczesne i ciągłe dostarczanie wartościowych produktów” to jest to, na czym zależy. I jeżeli nie zgadzamy się z tym stwierdzeniem, to znaczy, że rozmijamy się już na samych podstawach. Niezależnie od tego, jaki kto ma obraz agile’a.
Zrozumienie idei to jedno, ale konsensus dotyczący naszego celu, to coś zupełnie innego. Upewnijcie się więc, że nie tylko wszyscy wiedzą „z czym to się je”, ale także dążą do tego samego. Bez tego nietrudno o fatalne w skutkach nieporozumienia.
A jeżeli ktoś sam sobie wykształcił „swoją własną wizję zwinności”, która w dodatku świetnie się sprawdza, to na pewno nie warto jej zmieniać. Można za to spróbować czegoś się z niej nauczyć. Kto wie, może na tej podstawie napiszemy jakieś nowe, niechby i lokalne, manifesto?