Moglibyśmy napisać cały cykl tekstów o wymówkach, które rzekomo mają uzasadniać dlaczego coś robimy źle. „U nas się nie da” i „zawsze tak robiliśmy” są zdecydowanie na szczycie tej listy.
Siła nawyku
Charles Duhigg w rewelacyjnej książce „Power of Habit” podkreśla wielką wagę naszych nawyków, czyli rzeczy, które robimy instynktownie. Temat ten, chociaż w mniej naukowy sposób, poruszał Łukasz w tekście o rutynie. Dlaczego niektóre rzeczy tak silnie wchodzą nam w krew?
Duhigg stworzył genialny, bo prosty, model nawyków. Gdy napotykamy sygnał bądź wskazówkę, wykonujemy pewną rutynę, aby otrzymać spodziewaną nagrodę. Ta pętla w mniej lub w bardziej skomplikowany sposób działa dla każdego nawyku. Niezależnie czy myślimy tu o chodzeniu na siłownię, automatycznym naciskaniu Ctrl+S w trakcie pracy czy też sposobie w jaki przeprowadzamy np. Planowanie Sprintu.
Nawet gdy wspomniana nagroda przestanie występować, nasz umysł nadal będzie uruchamiał rutynę w reakcji na sygnał. Żadnego nawyku nie da się po prostu wyłączyć, jedyna droga ucieczki to zastąpienie go innym. Musimy nauczyć się uruchamiać inną rutynę w odpowiedzi na tę samą wskazówkę. To trudne i wymaga dużo pracy, nic więc dziwnego, że zwykle nie jesteśmy skłonni do zmiany naszych wyuczonych zachowań.
Przyzwyczajenie jest dobrym wytłumaczeniem, ale sugeruje też, że nie myślimy o tym, co robimy. Gdy zaczniemy drążyć temat, uruchomią się kolejne mechanizmy obronne. Zamiast „zawsze tak robiliśmy” będziemy twierdzić, że „to jest najlepsze rozwiązanie”.
Co nie zawsze będzie prawdą.
Ach, to ego
Nie da się ukryć, że jest wiele powodów, dla których bywamy uparci. Możemy mieć błędne wyobrażenie o realiach lub wręcz przeciwnie – wiedzieć coś więcej i czerpać ukryte korzyści z naszych działań. W obu tych przypadkach świadomie działamy w naszym najlepszym interesie. A przynajmniej tak nam się wydaje.
W artykule o motywacji wspomniałem też, że kolejnym powodem zaciekłego obstawania przy swoim mogą być emocje. Te już niekoniecznie podpowiadają nam dobre rozwiązanie, nawet patrząc z naszego punktu widzenia. Szczególnie gdy jesteśmy pod wpływem silnych emocji, zaczynamy myśleć skrajnie krótkoterminowo, zupełnie ignorując konsekwencje naszych działań.
To jednak nie silne emocje, ale ego jest powodem, dla którego uparcie obstajemy przy naszym rozwiązaniu. I to nawet gdy podejrzewamy, że jest ono gorsze. Ciężko przecież przyznać, że myliliśmy się przez cały ten czas. Przecież skoro „zawsze tak robiliśmy”, to znaczy, że był w tym jakiś sens i logika. Inaczej musielibyśmy otwarcie przyznać się, że byliśmy w błędzie przez długi, długi czas.
Jest to kolejny przykład na to, jak błędne rozumienie utopionych kosztów (ang. sunk-cost fallacy) jest wszechobecne w naszym życiu. To typowe myślenie domorosłych inwestorów, którzy zakładają, że „tyle w to zainwestowałem, to teraz to już musi się odbić”. Niestety – nie musi.
Tak samo nasze przyzwyczajenia i sposób działania niekoniecznie muszą być optymalne.
Czy lepsze nie jest wrogiem dobrego?
Już ponad rok temu (jak ten czas szybko leci) zaadaptowaliśmy model Kubler-Ross, aby pokazać jak reagujemy na zmiany. Niezależnie od tego czy jest to zmiana organizacyjna, czy procesowa, na początku możemy spodziewać się spadku formy. Zanim przyzwyczaimy się do nowego, minie trochę czasu. Jeszcze dłużej będziemy musieli poczekać na korzyści.
Dlatego też nigdy nie wdrażamy wielu dużych zmian na raz, bo zabije nas ten początkowy „dołek”. Co gorsza, nawet jeśli uzyskamy w końcu jakąś poprawę, to nie będziemy wiedzieli czego jest ona wynikiem. O tym z kolei mówiliśmy w filmie o zmianach na naszym kanale na YouTube (tu tradycyjna zachęta do subskrypcji).
Przy takich warunkach bardzo łatwo jest powiedzieć, że „zawsze tak robiliśmy” i bronić się rękami i nogami przed zmianami. Takie myślenie ma jednak wiele wad.
Po pierwsze, wcale nie wiemy czy nasza metoda jest optymalna. Zajmujemy się skomplikowanymi rzeczami, a każda organizacja jest inna. Nie możemy tylko oglądać się na innych, zawsze musimy sprawdzić na sobie. Dlatego tak często podkreślamy wagę zwinnych eksperymentów, przeprowadzanych w bezpieczny sposób.
Po drugie, świat nie stoi w miejscu. Nawet jeżeli nasz sposób działania był najlepszy w jakimś momencie w przeszłości, to mogliśmy nie zauważyć, że przestał taki być. I to nie tylko przez nadużywane sformułowanie, czyli „zmiany technologiczne i rozwijającą się konkurencję”, ale także przez nasz własny rozwój. To, co działało dla jednego Scrum Teamu wcale nie będzie funkcjonowało dobrze jeśli będziemy mieli kilkanaście zespołów.
Nie zapominajmy też, że (nie)stety w dzisiejszych czasach firmy muszą się rozwijać. A „robienie tego co zawsze, w ten sam sposób” nieszczególnie dobrze wpisuje się w te podejście. Wcale nie muszą to być rewolucje. Korzystając z podejścia Inspect and Adapt możemy stopniowo modyfikować nasz sposób działania. Dzięki spływającym do nas informacjom zwrotnym, lepiej możemy sterować kierunkiem, w którym się rozwijamy.
#białko też się zmienia. Powoli, ale konsekwentnie wprowadzamy kolejne usprawnienia, przeprowadzamy eksperymenty i staramy się być lepsi. Dzięki temu też możemy się dzielić z Wami naszymi przemyśleniami i pokazywać, że cały ten agile to nie tylko teoria.