Inspekcja bez Adaptacji to bardzo częsta agile’owa choroba. Niby przyglądamy się naszym procesom i produktom, ale co z tego, skoro nie wyciągamy wniosków. Tu nie chodzi o to, żeby sobie pogadać. Tu trzeba coś zmienić.
Inspekcja bez Adaptacji
Robicie Daily? „Robimy.” A retrospektywy? „Co Sprint!” A jakie wnioski wyciągnęliście z ostatnich wydarzeń? „Co?” No własnie…
Nie wiem czy wiecie, ale nie wystarczy odbębnić retro, pogadać o problemach i pójść do domu. Głównym założeniem tego spotkania jest poprawa jakości i efektywności naszych procesów i produktów. Podobnie Sprint Review – nie chodzi o „demo„, ale o dostosowanie backlogu na podstawie tego, co do tej pory zrobiliśmy. Daily – to samo. Nie „raportowanie postępów prac”, ale aktualizacja naszego planu na Sprint.
I tu właśnie wychodzi nam bokiem nazywanie wydarzeń „Ceremoniami Scrum„. Skoro są ceremonie, to należy je odbębnić. Wykonać odpowiednie rytuały, odpalić kadzidła, zrobić Retrospektywę. Po co? Bo trzeba. Mamy takie „ceremonie” i się ich trzymamy. A że sensu w tym żadnego nie widać, no cóż. Nikt nie oczekuje od rytuałów, że będą czemuś służyły.
Można się śmiać z naszej wojenki przeciwko takim słowom jak „ceremonie” i „rytuały”, ale musicie przyznać, że słowa mają znaczenie. Jeżeli podejdziemy do wydarzeń z pogardą, jeżeli nie będziemy wiedzieli, czego one dotyczą, to nie ma szans, żebyśmy zrealizowali je poprawnie i osiągnęli korzyści.
Bo musimy pamiętać, że (szok, niedowierzanie) wszystkie rzeczy które robimy w ramach naszego zwinnego podejścia mają sens i przynoszą nam i zespołom korzyści. Niezależnie od tego, w jakiej konkretnie metodyce pracujemy.
Patrzymy, ale nie widzimy
Zespoły planują się „pod korek”, a następnie dowożą 40% zakresu. Zdarza się. Tylko jeśli dzieje się to szósty raz z rzędu, to jest coś nie halo. W takim przypadku pytamy „Jakie jest Wasze Velocity?” I w odpowiedzi równie często słyszymy „Co proszę?”
Przecież się planujemy. Zakładamy jakieś Capacity, a potem według niego się planujemy. Widzimy ile zespoły zaplanowały i że po raz kolejny jest to więcej, niż w ogóle mają szanse dowieźć. Średnia z ostatnich pięciu Sprintów to 24 Story Points. Plan na najbliższe dwa tygodnie? 74 SP. Jaki to ma sens?
Bardzo często przyczyną tego typu sytuacji jest brak pierwszego kroku w naszym duecie Inspect and Adapt. Nie dokonujemy Inspekcji, niczego nie mierzymy, niczego nie badamy. Trudno jest optymalizować nasze procesy „na czuja”, opierając się tylko i wyłącznie na zawodnej intuicji. A tak to się niestety dzieje.
Jeżeli co Sprint głównym problemem jest niedziałające środowisko testowe, to do cholery w końcu coś z tym zróbmy! Nie wystarczy powiedzieć sobie na retro o naszych problemach, a potem poklepać się po plecach i iść radośnie do domu „bo zrobiliśmy retro”. Tu trzeba wyciągnąć wnioski i – co o wiele trudniejsze – wdrożyć w życie pewne zmiany.
Samo spojrzenie nie wystarczy. Bo wtedy właśnie mamy do czynienia z tytułowym problemem. Inspekcja bez adaptacji.
Widzimy, ale nic nie robimy
Równie często co powyższe problemy zdarzają się sytuacje, w których co prawda mierzymy jakieś wartości, ale tak naprawdę nic z nimi nie robimy. Nasz ulubiony przykład? Timesheety.
Wszystkie osoby w zespołach mozolnie wypełniają karty czasu pracy, dbając o to, aby wszystko sumowało się do ośmiu godzin dziennie. Zapisujemy czas poświęcony na spotkania, wydarzenia, pracę, kawę, etc. I co z tym robimy? Wielkie nic.
Ktoś może powiedzieć, że timesheety są potrzebne do rozliczeń, do upewnienia się, że pracujemy tyle ile powinniśmy, bla, bla, bla. Ale jeżeli zbieramy w ten sposób całą masę danych, to może warto byłoby je do czegoś wykorzystać? Może warto byłoby pomóc zespołom, odwdzięczyć się za te żmudnie wypełniane tabelki?
Problem dotyczy nie tylko raportów czasu pracy. Jeżeli zbieramy jakieś dane, to powinniśmy je wykorzystywać do optymalizacji naszej jakości lub efektywności. To piękne hasło ze Scrum Guide 2020 jasno pokazuje, co tak naprawdę chcemy optymalizować. I bez czego cała ta inspekcja nie ma sensu.
Powiedzmy to sobie jasno i wyraźnie: inspekcja bez adaptacji to strata czasu. Pogadamy, poczujemy się lepiej, ale nic z tym nie zrobimy. To jak kółko znajomych, które „pociesza nas”, gdy po raz kolejny popełnimy ten sam błąd. Nie wiem jak Wy, ale ja wolę jak ktoś mi powie jasno i wyraźnie „tu popełniłeś błędy i jak nie wyciągniesz wniosków, to następnym razem będzie tak samo”.
Bo w tym całym podejściu zwinnym chodzi między innymi o to, żeby było lepiej. Więc po pierwsze – mierzmy to, co chcemy poprawić. A po drugie to poprawiajmy. Wyciągajmy wnioski, działajmy. Bądźmy coraz lepsi.