Nieważne czy to ogólnokrajowy kryzys, czy też fatalne wnioski z retro, naszym pierwszym odruchem jest oczekiwanie zmiany. „Niech ktoś z tym coś zrobi”, krzyczą ludzie. I często okazuje się, że „coś” jest o wiele gorsze niż pozostawienie sytuacji samej sobie.
Coś kontra nic
Gdy zadzieje się coś złego, odniesiemy jakąś porażkę albo popełnimy pomyłkę, pojawia się chęć do zrobienia „czegoś”. Czegokolwiek, wszakże nie możemy zignorować negatywnego zdarzenia. Musimy zrobić wszystko, żeby się nie powtórzyło. I nie ma tutaj znaczenia, że zdarzają się wypadki jednostkowe. Co więcej, porażki to naturalny element procesu doskonalenia.
Ucząc się jazdy na rowerze nie wprowadzamy „improvementów” za każdym razem, gdy się przewrócimy. Niektóre rzeczy trzeba „wyczuć”. Sugestie nauczyciela, eksperta czy Agile Coacha mogą pomóc nam zmniejszyć liczbę przewróceń, ale nie zniwelują jej do zera. Tak wygląda nauka i nic z tym nie zrobimy. Musimy poznać granice stabilności, żeby nauczyć się pozostawać wewnątrz nich. Niestety, co oczywiste dla jazdy na rowerze zupełnie takie nie jest w innych obszarach.
Na wstępie zaznaczę, że nie chcę tutaj rozpętywać żadnej internetowej kłótni na drażliwe tematy. W kontekście ulubionej zarazy roku 2020 wychodzi na to, że rezultaty poszczególnych krajów zupełnie nie zależą od wprowadzonych ograniczeń. Nieważne czy mówimy o lockdownie, maseczkach, obowiązkowych kwarantannach, zamykaniu ludzi w domach czy puszczenia wszystkich samopas – rezultaty wszędzie są podobne. Tylko, że politycy nie mogą nic nie robić w obliczu takiego „zagrożenia”. W związku z czym wprowadzane są różne mniej lub bardziej sensowne ograniczenia.
Widzieliśmy to samo po atakach z 9/11, gdzie wprowadzono dużo różnych ograniczeń w podróżowaniu samolotami. Część z nich miała sens, inne były zupełnie go pozbawione, ale przynajmniej „coś” zostało zrobione. I tak nikt już się nie zastanawia, dlaczego musimy kupować kosmetyki w małych śmiesznych buteleczkach, gdy wybieramy się w podróż samolotem z bagażem podręcznym.
Ale dość o polityce. W naszym agile’owym światku mamy przecież podobne rozterki. Po każdej retrospektywie jest oczekiwanie, że wyjdziemy z akcjami mającymi usprawnić naszą pracę. I nie ma znaczenia, że czasami już usprawnić nic się nie da. Nie spotykają się ze zrozumieniem wnioski, że oto chwilowo nie widać miejsca, gdzie moglibyśmy coś zmienić.
„Weźmy się i zróbcie”
Sprint Retrospective to wymuszona okazja do znalezienia usprawnień. Dlaczego „wymuszona”? Bo gdyby to wydarzenie nie odbywało się co Sprint, to jest ogromna szansa, że nie odbywałoby się nigdy. Gdy wszystko idzie dobrze, trudno jest uzasadnić poświęcanie czasu na szukanie dziury w całym. A gdy wszystko idzie źle, to nie mamy czasu na takie „ceremonie„. Też to słyszeliście?
W związku z powyższym, retro odbywa się po każdej iteracji. Niezależnie od tego czy faktycznie jest co usprawniać. I tutaj wpadamy w drugą pułapkę. Skoro już poświęcamy czas na szukanie usprawnień, to trochę głupio jest wychodzić z tego wydarzenia z niczym. Kilka osób, zwykle ponad godzina czasu, a gdzie efekty?
I tak prowadzimy do wypaczenia marzeń o empiryzmie. Skoro bowiem musimy znaleźć usprawnienia, to je znajdziemy. A czy one pomogą, czy zaszkodzą, to już inna para kaloszy. Tezą tego tekstu jest założenie, że czasami lepiej jest nie robić nic i spokojnie czekać na rozwój sytuacji. Robiąc „cokolwiek” na siłę, możemy zaszkodzić.
Zdecydowanie łatwiej jest „coś robić”, jeżeli nie musimy się w żaden sposób z tego rozliczać. A tak też wygląda wiele wprowadzanych akcji. Zmienimy to lub tamto, ale wygodnie przemilczymy nasze oczekiwania co do efektów. Tymczasem kryteria SMART mówią nam, że dobre akcje powinny być mierzalne. A skoro tak, to zaryzykuję stwierdzenie, że wszystkie wprowadzane usprawnienia powinniśmy sprawdzać pod kątem przynoszenia oczekiwanych korzyści.
No bo po co grzebać w czymś co działa? Patrz poradnik „Jak nie wprowadzać usprawnień?”
„Jak to nic z tym nie zrobiliście?”
W tekście pod tytułem „Gloryfikacja zapracowania” przekonywałem, że nie jesteśmy skazani na utożsamianie osób zapracowanych z efektywnymi. Nie liczy się włożona praca, liczą się efekty. Niestety, zarówno w przypadku zapracowania, jak i reakcji na kryzys, pokutuje przekonanie, że więcej znaczy lepiej.
Osoba, która nic nie zrobi, bo na przykład nie widzi dobrego wyjścia z sytuacji, będzie postrzegana jako „gorsza” niż ta, która zadziała jakkolwiek. Nawet jeśli to drugie podejście zaszkodzi, to najczęstsza ocena będzie brzmiała „przynajmniej coś próbowała”. Gdzie tu sens i logika?
Niestety, jak pokazywaliśmy przy okazji omawiania błędów poznawczych, ludzkie reakcje nie mają zbyt wiele wspólnego z logiką. Rządzą nami emocje, chociaż możemy próbować się temu przeciwstawiać. Pomóc nam w tym mogą nasze ulubione pytania zaczepne w rodzaju „Co się stanie, jeśli nic nie zrobimy?” czy „Jaki efekt chcemy osiągnąć?”
Fascynujące jest to, jak często zastanawiamy się nad tym co zrobić, a w ogóle nie zgłębiamy tematu po co to robimy. Pamiętajmy, żeby zawsze wychodzić od celu i oczekiwanych rezultatów – zarówno w krótkim, jak i w długim okresie. Bo to, co przynosi natychmiastowe zyski może pozbawić nas długoterminowych korzyści. Ale to już zupełnie inny temat. Dziś skończmy z konkluzją, że jeżeli nie wiemy w jaki sposób nasze działania mają pomóc, to często lepiej jest nie robić nic.